Archive for 20 listopada, 2009

86

with one comment

Ojciec powiedział, że zeszłej nocy psy się pozagryzały na podwórku u nas, tam. Jeden drugiego, i te małe. Dość ponoć to wyglądało brzydko. Niezbyt to było niewinne. Ponoć największa nienawiść bierze się z bliskości. Kto wie? Może wyświadczyły sobie nawzajem przysługę? Idzie zima, będzie ciężko. Tak wiele radości.

Ojciec powiedział, że już skończył orkę i właściwie to już koniec na ten rok, bo i krzewów nie będą kopać, o tej porze przymrozki ścięłyby korzenie lada dzień. A na polu nie ma co robić. Tylko czekać, aż szron pokryje się białym zimnem, jak świeża farba ściany obory, stajni, kurników. Stawy zetnie lód. Na drogach będzie jeszcze bardziej niebezpiecznie. Ktoś się z kimś umówi na zabicie świni, ponoć u Wenusów to się robi za połowę ceny. Takie wieści rozchodzą się szybko, jak te o przegranej, lub wygranej wojnie.

Ojciec mówi, że rzuci to wszystko w cholerę, bo jest zmęczony. I, że dni zaczyna jakby nic od nich nie chciał i co przyniosą to przyniosą. I raczej pewne, że nie przyniosą nic. Trzeba jeszcze tylko ściany ocieplić, ekipa przyjedzie w tygodniu i nie pozwoli Lenie spać. Lena śmieje się przez sen, czasem płacze. Częściej jednak śmieje się i wtedy tuż po obudzeniu opowiada nam co i jak. Tym swoim „gu”, „guu” rozczulając wszystkich. I nawet Jacek odwraca wzrok, bo w koncikach oczu pojawiają Mu się perły. A Ona oczy ma jak dwa kartofelki, wielkie i rządne wrażeń. Tak ‚W pustym banku ciała chciwy jestem zdań”, mogłaby powiedzieć.

Ojciec mówi, że jest podobna do Kasi, w czasach kiedy była mała. W niedzielę żartowałem, że Kasia to teraz piekarnik i jeszcze dwa miesiące a urodzi się następny Szkrab. Dziś oglądałem zabawki dla Leny. Zbliża się czas ząbkowania, wielkiego festynu dziąseł, płaczu i białych, mlecznych kostek wychodzących na powierzchnie ciała jak peryskop. Są więc gryzaki chłodzące, o kolorach jakich nie widziałem wcześniej, o smaku marchewki, konsystencji pleśni. Lena jest moim małym funflem i tęsknię do Niej, jakby. No nie wiem, nie ma porównania. Zobaczymy się za tydzień. Weźmiemy się na ręce i spenetrujemy wszystkie kontygnację. Odwiedzimy wszystkie Leny Babcie i Dziadkowi pozwolimy opowiedzieć historię. Mamie damy chwile na karmienie, a Tacie na kąpiel. Potem będziemy spać, spać, spać.

Ojciec mówi, że to było jak złamał rękę i Go przenieśli na inne okręty. Wszystko tajne, wszystko nieuchwytne. To tak jak teraz, czyż nie? Podaję komunikat pogodowy: na bałtyku przy zatoce wiatr cztery do trzech, malejący. Wschodni. Piasek wysysa powietrze i kiedy idziemy nad ranem całkowicie zatańczeni nie zauważamy jak rombnął w nas samochód wiozący ciężki, prawdziwy sen. Jak rozpadał się deszcz i, że następny dzień będziemy zastanawiać się tylko czy można powiedzieć coś, co warto byłoby pamiętać.

Ojciec mówi, że przecież to niemożliwe. To wszystko razem wzięte. Zdaje się nie pamiętać, że pamięci nie obowiązuje wzajemność. Potem bierze się za książkę, którą podsunąłem Mu niedawno. Mi, z dnia na dzień, oczy zachodzą większą mgłą. Stary ból miesza się z nowymi lekami. Ponoć kiedy się małe dziecko, będzie nieustający dobrobyt. A co z całunem? Gdybym miał tak na imię, czy mógłbym sprzedawać pocałunki? Kiedy we śnie patrzysz w ekran – spotkasz kogoś, dość niespodziewanie.

Written by broniesiejakos

20 listopada, 2009 at 2:30 am

Napisane w Uncategorized